Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 22 grudnia 2024 11:15
PRZECZYTAJ!
Reklama

Unia Europejska poszła na wojnę z węglem, a Polska pokazuje UE żółtą kartkę

Nie uchodźcy ani Trybunał Konstytucyjny są najważniejszą linią sporu między Polską a Unią Europejską. Bruksela coraz bardziej zaostrza przepisy klimatyczne. Limity emisji dwutlenku węgla zaproponowane w tzw. „pakiecie zimowym” praktycznie rozkładają na łopatki energetykę opartą na węglu. Jeżeli Polska się na to zgodzi, stracimy naszą niezależność energetyczną i runie najważniejszy fundament naszej gospodarki. Niedawno polski parlament uruchomił procedurę „żółtej kartki” wobec unijnego rozporządzenia w sprawie rynku energii elektrycznej.

W walce z „pakietem zimowym” polski parlament sięgnął po najcięższy oręż uznając, że są to regulacje sprzeczne z fundamentalną w Unii Europejskiej zasadą pomocniczości. Najprościej rzecz ujmując, zasada pomocniczości polega na tym, że Unia Europejska nie wtrąca się w sprawy, z którymi kraje członkowskie radzą sobie bez jej pomocy. Narzucanie „pakietu zimowego” burzy tę równowagę.

Warto pamiętać, że na mocy traktatów unijnych polityka energetyczna i klimatyczna należy do wyłącznej kompetencji krajów członkowskich, a nie Unii Europejskiej.

Wcześniej nie było z tym problemów. Traktaty założycielskie Unii Europejskiej jasno precyzują, że każde z państw członkowskich może swobodnie kształtować swój mix energetyczny, kierując się posiadanymi zasobami surowcowymi oraz możliwościami ich eksploatacji. Przystępując w 2004 roku do Unii Europejskiej przystaliśmy na te zapisy, ponieważ były dla nas korzystne. Pierwsze sygnały, że wspólnota obiera antywęglowy kurs pojawiły się w 2010 roku, kiedy za namową Niemiec wprowadzono dyrektywę o zakazie dotowania kopalń. Niestety, w ostatnich latach, a zwłaszcza miesiącach, wojna z węglem nasiliła się. „Pakiet zimowy” jest tego najbardziej jaskrawym przykładem. Nie można mieć złudzeń, że w lansowanej przez Brukselę polityce niskoemisyjnej chodzi o coś innego niż tylko o dekarbonizację, czyli wyeliminowanie węgla z gospodarki. To złamanie unijnych traktatów i szczyty hipokryzji. Na jednym z portali porównano Unię Europejską do Henry’ego Forda, legendarnego twórcy amerykańskiej potęgi motoryzacyjnej. To bardzo trafna analogia. Ford zawsze zapewniał, że jego fabryka wyprodukuje samochód w każdym kolorze, pod warunkiem, że będzie on czarny.

To samo mówi teraz Unia Europejska: produkujcie energię i ciepło z czego chcecie, pod warunkiem, że nie będzie to węgiel.

„Pakiet zimowy” osłabia nasze bezpieczeństwo energetyczne, które jest fundamentem niezależności i suwerenności Polski. To nie są słowa na wyrost, ponieważ żyjemy w wyjątkowo niespokojnych czasach. Są na świecie państwa, które z surowców energetycznych uczyniły oręż i narzędzie nacisku na innych. Dzięki węglowi, Polska nie musi trafić na orbitę takich krajów. Niestety, w tym kierunku chce dryfować Unia Europejska. Rezygnacja z węgla oznacza większe uzależnienie, m.in. od gazu. Jak wiemy, największym dostawcą tego surowca jest Rosja. „Pakiet zimowy” wprowadza próg emisyjności na poziomie 550 gramów dwutlenku węgla na kilowatogodzinę. Jest to ewidentne uderzenie w nasz kraj. Przyjęcie takiego limitu emisyjnego oznacza w praktyce koniec energetyki opartej na węglu, nawet przy zastosowaniu najbardziej nowoczesnych technologii. Można wątpić, czy Brukselą kieruje troska o środowisko, skoro Polska, w 500 procentach, wypełniła zobowiązania redukcyjne emisji dwutlenku węgla z protokołu w Kioto. Nie odrzucamy „pakietu zimowego”, ale chcemy jego modyfikacji. Chcemy, zgodnie z unijnymi traktami, budować nowoczesną, czystą energetykę opartą na węglu.

Nie godzimy się, aby dekarbonizacja stała się swoistą religią Unii Europejskiej.

W grudniu ubiegłego roku, na wniosek premier Beaty Szydło, wśród konkluzji Rady Europejskiej znalazł się zapis dotyczący zagwarantowania państwom członkowskim swobody działań, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo dostaw energii na poziomie krajowym. We wniosku podkreślono niedyskryminowanie źródeł węglowych, które w niektórych krajach członkowskich są fundamentem bezpieczeństwa energetycznego. To ważny głos, z którym Bruksela musi się liczyć. Najważniejsze, że nie jesteśmy sami, czego najlepszym dowodem było głosowanie pod koniec kwietnia nad zaostrzeniem norm emisyjnych dla elektrowni. Co prawda uchwalono restrykcyjne przepisy, ale sprzeciwiła się temu Polska, a nasze stanowisko poparło ostatecznie siedem państw: Niemcy, Czechy, Bułgaria, Rumunia, Węgry, Finlandia oraz Słowacja. Zaostrzenie norm emisyjnych zostało przegłosowane o przysłowiowy włos. Decydowały ułamki procenta, a to oznacza, że w sprawach unijnej polityki energetycznej wśród krajów członkowskich nie ma jednomyślności. Teraz polski parlament poszedł o krok dalej i uruchomił procedurę „żółtej kartki”, zarzucając propozycjom Brukseli niezgodność z zasadami ustroju Unii Europejskiej.

Warto podkreślić, że w Sejmie już dawno nie było takiej zgodności.

Za uchwałą głosowało 410 posłów. Podobną opinię przyjęły, m.in. parlamenty Niemiec, Węgier, Czech, Rumunii, Hiszpanii, Austrii. Z kolei Dania i Portugalia swoje stanowiska zajęły w ramach dialogu politycznego. Wszystkie te opnie zostały przesłane do Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego oraz do premiera Malty, która sprawuje obecnie Prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Zobaczymy, jak potoczą się sprawy na forum unijnym, ale jedno jest pewne. Polska nie zrezygnuje z prawa do kształtowania polityki energetycznej opartej na węglu.

Jerzy Filar

Grzegorz Tobiszowski, wiceminister Energii
W „pakiecie zimowym” jest wiele propozycji możliwych do przyjęcia, jednak dla Polski nie do zaakceptowania jest przede wszystkim proponowany limit emisyjny dwutlenku węgla w wysokości 550 gramów na kilowatogodzinę. Jego przyjęcie oznaczałoby faktyczny koniec energetyki węglowej, nawet przy zastosowaniu najbardziej nowoczesnych, wysokosprawnych technologii, zgazowania węgla lub tzw. czystych technologii węglowych.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

PRZECZYTAJ
Reklama
Reklama
Reklama