W rankingu miast, w których najlepiej się zarabia, Jastrzębie-Zdrój nie miało sobie równych, pokonując nawet Warszawę. Oczywiście, do tego zestawienia należy podchodzić z dużym dystansem. Wiadomo, że na wysokość zarobków największy wpływ mają płace u największego
w okolicy pracodawcy, czyli Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Nie wszyscy jednak pracują w JSW, a nawet wielu pracowników tej firmy nie widziało jeszcze na pasku kwoty 6132 zł brutto. Prawdę na temat faktycznej kondycji miasta mówi inny ranking. Został on przygotowany przez Instytut Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania Polskiej Akademii Nauk. Opracowanie zamówił wicepremier Mateusz Morawiecki na potrzeby rządowej Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Przebadano 255 średnich miast w Polsce. Okazuje się, że prawie połowie z nich grozi marginalizacja i zjawiska kryzysowe. Na czarnej liście znalazło się 122 miejscowości. Jastrzębie-Zdrój zajmuje 48 miejsce. Z naszego regionu w pierwszej pięćdziesiątce znalazły się jeszcze Rydułtowy, Sosnowiec i Zabrze. Diagnoza naukowców nie brzmi optymistycznie. To miasta „z silną utratą funkcji i niekorzystną sytuacją społeczno-gospodarczą”. Ogólnopolską listę otwiera Prudnik. W ostatnich latach praktycznie zamarł tam przemysł włókienniczy i obuwniczy, co doprowadziło miasto do ekonomicznego i społecznego upadku. Jastrzębie-Zdrój, jak widać z wcześniejszego rankingu, nie boryka się z takimi problemami. Przemysł wydobywczy i firmy okołogórnicze przez długie lata zapewnią tutaj miejsca pracy i podatki do kasy miasta.
Co więc dolega Jastrzębiu - Zdrój, że znalazło się w tak nieciekawym zestawieniu?
- Niezależnie od metody i przyjętych wskaźników, a tych stosowano nawet kilkanaście, trzon miast, w których występują niekorzystne tendencje, zawsze był ten sam. „Najważniejsze wyzwanie rozwojowe Polski niewątpliwie związane jest z demografią i spadkiem liczby ludności, zwłaszcza osób młodych i lepiej wykształconych. Towarzyszą temu narastające problemy społeczne i rozpad więzi społecznych, a także patologie - podkreśla autor analizy prof. Przemysław Śleszyński z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN,
Sztandarowy atut Jastrzębia-Zdrój okazał się zarazem największym zagrożeniem rozwojowym.
Nie wszyscy młodzi ludzie chcą pracować w górnictwie. Kto ma inne zawodowe plany i życiowe ambicje, musi szukać swoich szans poza rodzinnym miastem. I tu rodzi się kolejnym problem - wykluczenia komunikacyjnego Jastrzębia-Zdroju. Pracę w różnych branżach i dziedzinach oferuje centrum śląskiej aglomeracji, ale co z tego, skoro nie można tam dojechać pociągiem. Codzienne podróżowanie swoim samochodem jest kosztowne i trzeba naprawdę dobrze zarabiać, aby sobie na to pozwolić. W efekcie, jeżeli ktoś dostanie etat w innym mieście, najczęściej wyprowadza się z Jastrzębia-Zdroju. I nie jest to brak lokalnego patriotyzmu, ale życiowo-logistyczna konieczność.
Na indywidualne problemy Jastrzębia-Zdrój nakładają się negatywne zjawiska mierzone w skali ogólnopolskiej.
Koalicja PO-PSL przez osiem lat rządów forsowała polaryzacyjno-dyfuzyjny model rozwoju kraju. Przekładając tę koszmarną nazwę na język polski chodzi o to, że kapitał, rządowe inwestycje i środki unijne, lokowano przede wszystkim w kilku największych aglomeracjach. To one miały napędzać rozwój kraju, a cywilizacyjny postęp w naturalny sposób powinien „przejść” na resztę kraju. Teoria nie sprawdziła się w praktyce. Nie było żadnej dyfuzji, została tylko polaryzacja. Bogaci się bogacili, a biedni biednieli lub - jak Jastrzębie-Zdrój - stali w miejscu. Wicepremier Morawiecki chce przeznaczyć 2,5 mld zł na 122 miasta z „czarnej listy”. To nie jest mała kwota, ale może okazać się kroplą w morzu potrzeb. Miejmy nadzieję, że wśród priorytetów znajdzie się przynajmniej odtworzenie pasażerskiego ruchu kolejowego z Jastrzębia-Zdroju. (fil)
Napisz komentarz
Komentarze