Pakt migracyjny niczego nie rozwiązuje. To tylko kolejna próba administracyjnego uregulowania pobytu imigrantów w Europie, która w żaden sposób nie dotyka esencji problemu. Pakt nie stawia tamy napływowi milionów ludzi złaknionych lepszego życia, pieniędzy za darmo i zachodnich uciech, jakich nie można doświadczyć w krajach arabskich i afrykańskich.
W sprawie migracji najbardziej kompromitujący przykład daje Olaf Scholz, kanclerz Niemiec. Na potrzeby własnej opinii publicznej wzmacnia ochronę granic, ale z drugiej strony z rządowych środków dotuje organizacje, które przechwytują imigrantów od handlarzy ludźmi. Według różnych szacunków na Morzu Śródziemnym mogło już zatonąć nawet 30 tys. osób, zwabionych fałszywą wizją beztroskiego życia w Europie. Taka jest tragiczna cena biznesu, do którego cegiełkę dokładają Niemcy i Unia Europejska, przez swoją politykę otwartych drzwi.
Niemcy nie robią nic, aby zahamować napływ imigrantów do Unii Europejskiej ale za wszelką cenę chcą ich zatrzymać za swoimi granicami. Być może jest to celowe działanie wymierzone w Polskę. Jeśli z politycznych powodów zostanie rozszczelniona zapora na polsko-białoruskiej granicy, imigranci utkną u nas, ponieważ nie wjadą do Niemiec. Wtedy rosyjsko-białoruska akcja „śluza” będzie miała wsparcie z zachodniej flanki.
Jeśli konflikt przerodzi się w wojnę na Bliskim Wschodzie, kolejne rzesze imigrantów ruszą do Libii i dalej przez Morze Śródziemne do Europy. Pojawią się też w białoruskich lasach. Swoją drogą, jeśli władzę w Polsce przejmie opozycja będzie to ciekawy test dla ekipy, która ma w swoich szeregach europoseł Janinę Ochojską, domagającą się likwidacji zapory na polsko-białoruskiej granicy.
Przez lata kierunek polityki zagranicznej Unii Europejskiej wyznaczały gospodarcze interesy Niemiec z Rosją. Niemcy z Rosji sprowadzały tani gaz i wzmacniały swoją gospodarkę, co pozwoliło rozwijać handel, m.in. z Chinami. Dzięki Berlinowi demokratyczna Unia Europejska stała się gospodarczym żyrantem interesów dwóch, największych dyktatur na świecie. Te relacje się skończyły, a raczej zostały zawieszone, bo trudno sobie wyobrazić, że Niemcy odpuszczą sobie ogromne inwestycje w rosyjski sektor energetyczny.
Dla Brukseli eskalacja wydarzeń na Bliskim Wschodzie powinna być nie dzwonkiem, lecz syreną alarmową. Problem w tym, że Unia Europejska nie chce nawet o milimetr wychylić nos poza interesowno-ideologiczną bańkę, w której dała się zamknąć przez lewicowo-liberalny establishment.
Kryzys w Gazie jest najlepszym dowodem na to, że Unia Europejska praktycznie nie ma polityki zagranicznej. Świat z napięciem czeka, co z robią w tej sytuacji Stany Zjednoczone, Iran czy Chiny, natomiast nikogo nie obchodzi, jakie stanowisko zajmie Bruksela. Ze względu na ludność pochodzenia arabskiego, największe unijne państwa boja się potępić terrorystyczne organizacje, jak Hamas, co jest kolejnym dowodem słabości Unii Europejskiej.
Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego
Napisz komentarz
Komentarze