Prof. Jerzy Runge, kierownik Zakładu Geografii Społecznej Uniwersytetu Śląskiego, już pięć lat temu podkreślał, że uwarunkowania demograficzne są alarmujące.
- W 1999r. w województwie śląskim mieszkało 4,78 mln osób, w 2011r. 4,6 mln. Zgodnie z GUS-owską prognozą, w 2035r. zaludnienie będzie wynosiło około 4 mln. To oznacza, że będzie nas mniej o ok. 780 tys. - wylicza prof. Runge, który specjalizuje się w badaniu zjawiska kurczenia się miast i szukaniu dla nich recept rozwoju.
Miasta są jak ludzie
Jakie są powody wyludniania się miast? Emigracja, deindustrializacja, procesy demograficzne i spadek znaczenia społeczno-gospodarczego tych ośrodków. Od XVIII wieku Śląsk był regionem, który się rozwijał. Tu przyjeżdżało się do pracy, za chlebem, a czynnikiem rozwoju miast był przemysł, w tym kopalnie i huty. Ale miasta - tak jak ludzie - podlegają procesom starzenia się i umierania. To nie jest specyfika tylko i wyłącznie polska czy śląska. Proces kurczenia się dotyka ok. 400 miast w Europie. Najbardziej drastycznie przebiega na terenie byłej NRD. Po zjednoczeniu Niemiec do zachodnich landów wyemigrowało milion mieszkańców.
Pamiętać należy, że praca zawsze była elementem, który warunkował rozwój cywilizacyjny. W okresie kapitalizmu ta jej rola jeszcze bardziej się wzmogła. Widać to wyraźnie na Górnym Śląsku, który miał surowce, które były tu wydobywane i przetwarzane. Dlatego stał się jednym ze znaczących regionów gospodarczych Europy. Praca decydowała o zachodzących tutaj przemianach, chociaż wyjściowe zasoby ludzkie były niewielkie. Trzeba było je pozyskiwać z zewnątrz.
W drugiej połowie XVIII wieku zaczął się napływ ludzi. Trwał do lat 80. XX w. Potem wyż powojenny z lat 50., który wszedł do gospodarki w latach 70., zaczął stopniowo przechodzić w wiek emerytalny. Część tej populacji spakowała walizki i wyjechała za granicę. Teraz ze śląskich miast emigrują kolejni młodzi, dobrze wykształceni ludzie. Ich dzieci rodzą się w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji.
O milion mniej
Prof. Jerzy Runge i dr Robert Krzysztofik z Uniwersytetu Śląskiego kilka lat temu prowadzili badania demograficzne dla Sosnowca i Bytomia oraz analizowali regionalny i lokalne rynki pracy, ale pod kątem uwarunkowań demograficzno-społecznych. Wyliczyli, że w 1999r. w Śląskiem mieszkało 4 mln 775 tys. osób, a w 2011r. już 4 mln 590 tys. osób. Prognoza GUS-u wskazuje, że w roku 2030 w województwie śląskim będzie tylko 4 mln ludzi. Sytuacja wygląda jeszcze dramatyczniej, jeśli weźmiemy pod uwagę, ilu nas było tutaj w latach 70. W takim odniesieniu w roku 2030 będzie nas o milion mniej.
Jak podkreślał wielokrotnie prof. Runge, najtrudniejsza sytuacja jest nie w pogórniczym Bytomiu, jak większość sądzi, ale w Jastrzębiu-Zdroju. Tam mieszka aż 24 proc. ludzi po 60. roku życia.
- Problem starzenia się to druga poważna kwestia, ale w Jastrzębiu jest ona szczególnie dotkliwa. W 1988r. w Jastrzębiu-Zdroju było tylko 4,8 proc. ludzi po 60. roku życia. Co więcej, badania zrobione wśród osób młodych pokazują, że młodzi nie widzą dla siebie przyszłości w tym mieście - mówił podsumowując badania prof. Jerzy Runge. - Podobnie jest w Żorach i całym rejonie rybnickim.
Co z Jastrzębiem-Zdrój?
W 2017r. Przemysław Śleszyński z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN przygotował opracowanie „Delimitacja miast średnich tracących funkcje społeczno-gospodarcze”. Jak się okazuje, niechlubni rekordziści do 2050r. mogą stracić nawet połowę mieszkańców. On także wskazuje na Jastrzębie-Zdrój, wydawałoby się miasto kwitnące, w którym przeciętne wynagrodzenie to ponad 6 tys. zł. Czy wyniki tych badań nie są przesadzone, zbyt pesymistyczne?
Prof. Jerzy Runge, kierownik Katedry Geografii Ekonomicznej Wydziału Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego uważa, że absolutnie nie.
- Województwa śląskie, opolskie i łódzkie są najbardziej zagrożonymi w kraju rejonami depopulacją, kurczeniem się spowodowanym wieloaspektowymi ubytkami czynników rozwojowych.
W pewnych miastach ekonomia oparta była (lub nadal jest) na kopalniach i hutach. Niestety nie ma pomysłu na to, co po ich zamknięciu - mówi prof. Runge.
Jastrzębie-Zdrój to miasto monofunkcyjne, oparte na węglu, ze słabo rozwiniętymi usługami. Przyszłość tego miasta zdaniem naukowców jest mało ciekawa. Podobnie jak Wodzisławia Śląskiego i Żor. Problemy będą miały także Tychy i Dąbrowa Górnicza, gdzie tak jak w Jastrzębiu w pewnym krótkim okresie, w związku z rozwojem przemysłu w regionie, osiedliło się sporo osób w podobnym wieku, i gdzie nie zdążyły się wytworzyć między nimi więzi społeczne. Te osoby w tym samym czasie wejdą w wiek senioralny. Już teraz zdarzają się tam bloki, osiedla zamieszkiwane głównie przez osoby starsze.
Przyjrzyjmy się miastom opisanym przez PAN, jako najbardziej zagrożone. Według danych statystycznych, w 2015r. Jastrzębie-Zdrój zamieszkiwało niemal 90 tys. osób. W 2050r., o ile sprawdzą się prognozy, mogą to być już tylko 53 tys. Słowem, nastąpi spadek liczby ludności o ponad 40 proc. Jastrzębie-Zdrój to górnicze miasto i zdaniem naukowców schyłek tej branży ma być powodem wyludniania. Jednocześnie to właśnie w tym mieście jest najwyższe przeciętne wynagrodzenie. W 2016r. było to aż 6132 zł. Z raportu PAN wynika, że tylko do 2030r. liczba mieszkańców Jastrzębia spadnie o 18,2 proc. - do 73,5 tys. Potem będzie jeszcze gorzej.
energiapress.pl
Napisz komentarz
Komentarze