Do tej pory rewolucja energetyczna zafundowana przez Brukselę, nie uderzała tak bezpośrednio w nasze portfele. Koszty energetycznej transformacji ukryte były w różnego rodzaju opłatach i to na tyle starannie, iż przeciętny Kowalski nie zawsze zdawał sobie sprawę z tego, że już został mimowolnym sponsorem unijnych planów ograniczania szkodliwej emisji gazów cieplarnianych.
Wszystko zmieni się już za niespełna trzy lata w 2027 roku. Wtedy to zacznie obowiązywać system opłat za emisję spalin ETS 2. Obecnie gospodarstwa domowe są zwolnione z tego ekologicznego haraczu. Tyle że te fiskalne wakacje kończą się za 29 miesięcy, a wtedy tankowanie paliwa, gorące kaloryfery czy ciepła woda w kranie stanie się luksusem, na który nie każdy będzie mógł sobie pozwolić, a przynajmniej nie w takim wymiarze jak obecnie.
Według wyliczeń ekspertów po wprowadzeniu nowych opłat, w trakcie roku z naszych portfeli zniknie nawet kilka tysięcy złotych! Tylko za ciepłą wodę w kranie w latach 2027-2030 rachunki mogą podskoczyć o 500 zł. Prawdziwy dramat finansowy zacznie się dla przeciętnej polskiej rodziny ogrzewającej dom gazem. W tym przypadku dodatkowy koszt wynikający z ETS 2 to ponad 24 tys. zł w latach 2027-2035.
A co na to nasz rząd? Wiceminister klimatu Jan Szyszko w wywiadzie do PAP oświadczył - Wprowadzenie nowego systemu może być szczególnie dotkliwe dla osób mniej zamożnych.
Szanowny Panie Ministrze nie może być, a będzie i nie tylko dla mniej zamożnych a dla wszystkich, ponadto „szczególnie dotkliwe” to są komary nad jeziorem, a my mamy tu do czynienia z finansowym dramatem większości polskich rodzin.
Oczywiście rząd zapowiada rekompensaty, ale tylko dla najuboższych. Reszta, która zarabia powyżej ustawowego minimum, musi się przygotować na poważny spadek poziomu i jakości życia. No cóż, w imię zielonych ideałów nie będzie bogatych i biednych. Wszyscy będą biedni.
Napisz komentarz
Komentarze