Piotr Szereda, przewodniczący Rady Miasta, zapytany przez dziennikarza o komunikację zastępczą odparł, że jest ona jak yeti. Wszyscy o tym mówią, ale nikt nie widział. To nieprawda. Na trop komunikacji zastępczej wpadli policjanci w Czerwionce-Leszczynach. Zatrzymany przez nich białoruski kierowca autobusu miał we krwi ponad dwa promile alkoholu. W tym kontekście, może to i dobrze, że nie zadziałała na szerszą skalę komunikacja zastępcza, którą prezydent Anna Hetman chciała załagodzić skutki „epidemii” w PKM. Brzmi to śmiesznie, choć zabawne nie jest. 11 lutego Jastrzębie-Zdrój trafiło na czołówki wszystkich serwisów informacyjnych. Miasto ogarnął paraliż komunikacyjny, ponieważ nagle i ciężko zachorowali kierowcy Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej. Nie wiemy, co lekarze napisali w drukach L-4, ale znamy pierwotną przyczynę tej epidemii.
Czwartego lutego władze Międzygminnego Związku Komunikacyjnego, na czele którego stoi wiceprezydent Jastrzębia-Zdroju Roman Foksowicz, podjęły decyzję o rozpoczęciu procesu likwidacji PKM.
Stało się to zaledwie w trzy miesiące po wyborach samorządowych. Tylko kwartał wystarczył władzom miasta, aby o 180 stopni zmienić poglądy w sprawie miejskiego przewoźnika. Wszyscy przecież pamiętamy deklaracje
z kampanii wyborczej, kiedy prezydent Anna Hetman i jej zastępca deklarowali, że uratują PKM i lokalne miejsca pracy.
- Zapytałem Romana Foksowicza, czy jest przygotowana ścieżka likwidacyjna PKM. Odparł, że będą nad tym pracować. To jest kolejny przykład, dobrze ilustrujący mechanizm działania władz miasta. Najpierw podejmują nieprzemyślane kroki, a później zastanawiają się, jak z tego wybrnąć - mówi Andrzej Matusiak, jastrzębski radny PiS.
Podobno na dwa dni przed wybuchem protestu prezydent Anna Hetman spotkała się z kierowcami, aby załagodzić skutki planowanej akcji. Jak widać rozmowy przyniosły odwrotny skutek, bo paraliż komunikacyjny skutecznie ogarnął całe miasto. Jedyna pociecha w tym, że akurat rozpoczęły się ferie i niejeżdżące autobusy nie utrudniły pracy jastrzębskim szkołom.
Podczas nadzwyczajnej sesji Rady Miasta, zwołanej w sprawie kryzysu komunikacyjnego, mało przekonująco brzmiały ze strony prezydent Anny Hetman i jej zastępcy próby zrzucenia odpowiedzialności na poprzednika.
Mieli całą kadencję na uporządkowanie spraw w mieście, a sytuacja PKM - jeżeli wierzyć deklaracjom z kampanii wyborczej - należała do priorytetów. Anna Hetman wygrała w 2014 roku, m.in. dzięki obietnicy wprowadzenia bezpłatnej komunikacji. Wielu branżowych ekspertów uznało ten pomysł za kontrowersyjny i ryzykowny. Jak się z czasem okazało, zamieszanie jakie wybuchło w 2015 roku, było jedynie preludium do obecnych problemów. Obóz prezydent Anny Hetman za pierwszy kryzys komunikacyjny obarcza winą radnych z Prawa i Sprawiedliwości. Ci z kolei podkreślają, że uratowali miasto przed chaosem.
Przypomnijmy, że w styczniu 2015 roku, radni podjęli decyzję o wystąpieniu z MZK. Wielokrotnie podkreślali, że zrobili to tylko na prośbę prezydent Anny Hetman, która uzależniała od tego uratowanie miejsc pracy w Przedsiębiorstwie Komunikacji Miejskiej. Radni oczekiwali, że dzięki temu nie zostanie podpisana umowa na świadczenie usług komunikacyjnych na terenie Jastrzębia-Zdrój z firmą Warbus. Tak się nie stało. Umowa z prywatnym przewoźnikiem z Warszawy została podpisana, a PKM zepchnięto do roli podwykonawcy. Wyszło też na jaw, że miasto zamówiło za 50 tys. zł opracowanie naukowe na temat ewentualnego wprowadzenia w Jastrzębiu-Zdroju bezpłatnej komunikacji.
Opinia ekspertów była miażdżąca. Ich zdaniem, taryfa zerowa, czyli bezpłatna komunikacja, jest eksperymentem ekonomicznym budzącym zastrzeżenia i obciążonym dużym ryzykiem.
- Taryfa zerowa wprowadzana była i jest na świecie oraz w Polsce sporadycznie, z reguły w małych miastach i w ograniczonym zakresie. Brak dowodów na pozytywny wpływ tych rozwiązań na równoważenie transportu w miastach - napisali naukowcy z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach.
Jednocześnie na stronie Międzygminnego Związku Komunikacyjnego ukazała się informacja, że z początkiem 2016 roku kilkanaście linii kursujących, m.in. przez Jastrzębie zostanie zlikwidowanych. Odbyła się cała seria burzliwych sesji Rady Miasta, podczas których radni bezskutecznie usiłowali się dowiedzieć, jak ma wyglądać bezpłatna komunikacja i jaką rolę będzie pełnić PKM. W efekcie, z obawy, że od stycznia 2016 roku mieszkańcy będą musieli poruszać się po mieście na piechotę, radni zdecydowali o pozostaniu w MZK.
Między sytuacją sprzed trzech lat i obecną można szukać analogii z tym, że teraz jest znacznie gorzej.
W 2015 roku radni obawiali się, że autobusy mogą nie wyjechać na ulice. Teraz tak się stało. Wtedy obawiano się i straszono upadkiem PKM. W 2019 roku przewodniczący Foksowicz nie zawahał się przed podpisaniem decyzji o rozpoczęciu procesu likwidacji spółki. Takie sprawy nie dzieją się z dnia na dzień. Agonia likwidowanej spółki trwa długo, a pracownicy nie mają najmniejszej motywacji, aby wywiązywać się z obowiązków zawodowych. Jastrzębscy kierowcy zapewne będą teraz chorować na potęgę i szukać sobie nowej pracy. W ich miejsce - póki co - miasto ma do zaoferowania pijanych Białorusinów.
To, co dzieje się teraz w Jastrzębiu-Zdroju nie przynosi władzom chluby.
Staliśmy się źródłem wstydu i obciachu na cały region. W wielu miastach województwa śląskiego też są PKM-y, którym robotę zlecają międzygminne związki komunikacyjne. Ale tamtejsze samorządy, w odróżnieniu od gmin tworzących „nasz” MZK, trochę bardziej odpowiedzialnie podchodzą do sprawy. Nikt nie organizuje przetargów, w których wygrywają firmy z Warszawy, skoro pod ręką są komunalni przewoźnicy z Katowic, Tychów, Jaworzna, Sosnowca, Gliwic. Żeby było śmieszniej, autobusy w Jastrzębiu-Zdroju są potęgą, bo nie mają konkurencji. Nie ma u nas tramwajów ani kolei podmiejskiej. Pasażerów nie trzeba zachęcać do jazdy autobusami, ponieważ nie mają innego wyjścia. Mimo to, po 43 latach funkcjonowania, PKM został postawiony w stan likwidacji. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że powodem tego nie są bliżej nieokreślone czynniki zewnętrzne, ale brak odpowiedzialnego nadzoru właścicielskiego, który z urzędu sprawuje prezydent miasta. Co najdziwniejsze miasto chce zlikwidować spółkę nie tylko dobrą, ale i tanią. Od stycznia PKM jeździ za 5,03 zł za tzw. wozokilometr. To jedna z najniższych stawek na rynku. W Wodzisławiu trzeba płacić 8,50 zł. W wielu śląskich miastach taryfa przekroczyła już 10 zł. Ktokolwiek miałby się pojawić w miejsce PKM i tak trzeba mu będzie zapłacić więcej. Ktoś z boku przyglądający się perypetiom jastrzębskiej komunikacji mógłby zadać pytanie komu i dlaczego zależy na likwidacji firmy, której księgowy majątek wynosi 16 mln zł.
PKM to przecież nie tylko ludzie, ale także baza, autobusy, warsztaty, specjalistyczne maszyny i urządzenia. To majątek, który po likwidacji ktoś przejmie i na tym zarobi.
Z powodu kryzysu komunikacyjnego zwołano nadzwyczajną sesję Rady Miasta. Radni zobowiązali prezydent Annę Hetman do przygotowania planu wystąpienia Jastrzębia-Zdroju z Międzygminnego Związku Komunikacyjnego i oparcia transportu publicznego o zasoby Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej. To śmiały i trochę desperacji pomysł, ale sprawy zaszły już tak daleko, że bez radykalnych rozwiązań nie da się uratować PKM i ustrzec mieszkańców przed chaosem. Przewodniczący Piotr Szereda rozpoczął sesję w białych rękawiczkach na znak czystości swoich intencji. Pojawił się też pomysł, aby proces porządkowania komunikacji miejskiej nadzorował specjalny mediator. Piotr Szereda, przewodniczący Rady Miasta, zaproponowała, aby został nim poseł Grzegorz Matusiak. Sam pomysł nie jest zły, ale na mediatora muszą zgodzić się wszystkie strony zaangażowane w rozwiązanie kryzysu.
Jerzy Filar
Poseł Grzegorz Matusiak
Likwidacja PKM nie rozwiąże, lecz tylko spotęguje problemy komunikacyjne w naszym mieście. Sytuacja wymaga szybkich, odważnych i skutecznych decyzji, które można wypracować tylko w atmosferze zgody i dialogu. Jeżeli taka będzie wola wszystkich zainteresowanych stron jestem gotów podjąć się roli mediatora.
Piotr Szereda, przewodniczący Rady Miasta
Niestety, władze miasta nie przygotowały się do nadzwyczajnej sesji Rady Miasta, poświęconej rozwiązaniu kryzysu komunikacyjnego. Wiceprezydent Roman Foksowicz, choć jest przecież przewodniczącym MZK, nie przedstawił harmonogramu likwidacji PKM, nie zakreślił jej ram czasowych. Nie powiedział, co będzie z załogą, co z usługami przewozowych w naszym mieście. Przecież prezydent Hetman i ludzie z jej najbliższego otoczenia musieli sobie zdawać sprawę, że w PKM narasta atmosfera niepewności, która może skończyć się protestem załogi.
Napisz komentarz
Komentarze