Wracamy do tematu sprzed dwóch lat. Sporo się od tego czasu działo, a wszystko wskazuje na to, że wydarzenia dopiero teraz nabiorą tempa. Sprawa ma kilka wątków. Dotarliśmy do pisma, które Jerzy Godlewski złożył w jastrzębskiej Radzie Miasta. Opisuje w nim, m.in. rodzinne, towarzyskie i biznesowe relacje między tutejszymi sędziami i prokuratorami. Jego zdaniem ludzie jastrzębskiego wymiaru sprawiedliwości stworzyli układ, który tuszował zaniedbania, towarzyszące inwestycji przy ul. Północnej. Padły konkretne nazwiska, a zarzuty są wyjątkowo ciężkiego kalibru. Do prawnego wątku tej historii wrócimy w kolejnych publikacjach. Teraz skupmy się na kwestii najważniejszej, dotyczącej losu mieszkańców budynku.
Blok jest w katastrofalnym stanie technicznym. Tarasy nad lokalami użytkowymi są najważniejszym elementem budynku, ale z powodu złej izolacji regularnie zalewane są przez wody opadowe. Powoduje to korozję zbrojenia i nie wiadomo, kiedy cała konstrukcja osiągnie punkt krytyczny i straci nośność. Swoje zrobił też tragiczny w skutkach wstrząs w kopalni Zofiówka w maju ubiegłego roku. Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego alarmuje, że budynkowi przy ul. Północnej 14 może grozić nawet zawalenie.
Jak w ogóle mogło dojść do takiej sytuacji?
Zwieńczenie bloku przy ul. Północnej 14 różnie się kojarzy. Jednym przypomina statek szturmowy Imperium z „Gwiezdnych Wojen”. Inni nie mają pomysłu z czym porównać nadbudowę, bo drugiego, takiego obiektu nie ma w całym kraju.
W krajach zachodnich penthausy na dachach budynków nie są niczym nadzwyczajnym. W Polsce nie ma takiej mody. Pod tym względem, Jastrzębie-Zdrój mogło przetrzeć szlak. Od wewnątrz „tajemnicza rezydencja” nie jest brzydka ani monstrualna. Przede wszystkim jest wielka. W normalnych warunkach powstałyby tutaj dwa piętra z kilkunastoma mieszkaniami. Przestrzeń podzielono na kilka poziomów. Niektóre z nich przypominają oranżerie, z bogatą kolekcją roślin z różnych stref klimatycznych. Część podłogi stanowi gruba, szklana płyta, która miała być zamknięciem wielkiego akwarium. Ciekawie wygląda też strefa zewnętrzna, zbudowana z kilku tarasów. Gęsto tu od drzew i krzewów, które dobrze przyjęły się na dachu jastrzębskiego bloku. Zwieńczeniem budowli są schody… do nieba. Niedokończona, żelazno-betonowa konstrukcja straszy, choć docelowo miał tutaj powstać basen o powierzchni 90 metrów kwadratowych.
Jedynym lokatorem nadbudowy jest Jerzy Godlewski. Po wpisaniu tego nazwiska do wyszukiwarek internetowych, wyskakuje sporo odnośników, ale niewiele z nich dotyczy feralnego budynku. Jerzy Godlewski jest detektywem. Pracował przy wielu głośnych, medialnych sprawach. Swoje biuro ma w Hamburgu. W pierwszej połowie lat 90. pochodzący z Jastrzębia-Zdroju detektyw postanowił rozkręcić interes w rodzinnym mieście. Miał sporo zawodowego doświadczenia i międzynarodowe kontakty. Planował otworzenie, m.in. izby celnej. Szukając miejsca pod siedzibę trafił do Górniczej Spółdzielni Budownictwa Mieszkaniowego z Wodzisławia, która zarządzała także budynkami w Jastrzębiu-Zdroju. W bloku przy ul. Północnej 14 pomieszczenia na drugim i trzecim piętrze przeznaczono pod działalność usługową.
Z tej transakcji nic nie wyszło, ale Zbigniew Durczok, ówczesny prezes GSBM zaproponował Godlewskiemu, aby… dobudował sobie biura na dachu.
Technicznie nie stwarzało to problemu. W latach 80. wylano tutaj solidne fundamenty pod fabrykę włókienniczą. Zakład nie powstał, a teren kupiła spółdzielnia mieszkaniowa, aby zbudować dziesięciopiętrowy blok. Pieniędzy starczyło tylko na pięć pięter. Pomysł spodobał się Jerzemu Godlewskiemu.
W przeszłości zajmował się także tworzeniem oryginalnych projektów architektonicznych dla Szwajcarów. Postanowił, że w rodzinnym mieście zbuduje pierwszy w Polsce penthause na dachu. Umowa zawarta w 1994 roku między spółdzielnią a detektywem była prosta. Jerzy Godlewski daje projekt i pieniądze, a GSBM bierze na siebie rolę inwestora odpowiadającego za całą resztę, czyli załatwianie spraw w urzędach i formalne prowadzenie budowy. To jest kluczowy moment dla tej historii. W dotarciu do prawdy pozwoliły dokumenty odnalezione niedawno, nie w Jastrzębiu- Zdroju, lecz w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach. Okazuje się, że w 1994 roku, kiedy miastem rządził Janusz Ogiegło, obecny radny, wydano zgodę na budowę, choć ówczesny prezes GSBM nie przedstawił żadnej dokumentacji projektowej.
Pod względem prawnym ta decyzja była wadliwa już w momencie jej podpisania, bo sankcjonowała budowlaną samowolkę.
Od tego wszystko się zaczęło. W 2000 roku na skutek deszczu zamokły dokumenty budowlane. Jerzy Godlewski chciał je skopiować z egzemplarzy, które powinny znajdować się w siedzibie spółdzielni albo Urzędzie Miasta. Okazało się, że dokumenty - jak przekonywali wówczas urzędnicy - gdzieś zaginęły. Dziś wiemy, że one tam najprawdopodobniej nigdy nie trafiły. Godlewski za własne pieniądze odtworzył dokumentację, ale wstrzymało to roboty na kilka miesięcy. Ten problem powtórzył się w marcu 2007 roku. Uzupełniona dokumentacja projektowa nie dotarła - choć powinna - do Wydziału Architektury Urzędu Miasta oraz PINB. Ostatecznie, w 2010 roku wydano nakaz o wstrzymaniu budowy, ponieważ kontrola wykazała odstępstwa od projektu budowlanego. Równolegle rozpoczęto postępowanie administracyjne w sprawie nieodpowiedniego stanu technicznego budynku. Inspektorzy mieli zastrzeżenia do przewodów kominowych. Jakby tego było mało, okazało się, że nadbudowa jest niezgodna z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego, uchwalonym przez Radę Miasta w 2007 roku. Sprawy zaszły już tak daleko, że nie było mowy o dokończeniu tej inwestycji.
Z Północnej 14 zeszli budowlańcy, a do gry przystąpili prawnicy. Ktoś musi przecież odpowiadać za ten bałagan.
Jerzego Godlewskiego nie ma w księgach wieczystych ani dokumentacji budowlanej. Mimo tego, zdaniem GSBM on jest inwestorem i nadzorcą projektu. Godlewski twierdził, że jest inaczej. Sprawa trafiła do sądu i przeszła wszystkie instancje. Od Sądu Rejonowego w Jastrzębiu-Zdroju po Naczelny Sąd Administracyjny w Warszawie. Ostateczny wyrok zapadł po myśli Jerzego Godlewskiego i wskazał na spółdzielnię, jako inwestora odpowiedzialnego za przebieg budowy. Co to oznacza? Godlewskiemu otwiera furtkę do starań o odszkodowanie. W samą „nadbudówkę” zainwestował kilkanaście milionów złotych. Jeśli doliczyć do tego inflację, utracony zysk z tytułu umów z potencjalnymi najemcami pomieszczeń, honoraria dla prawników. Koszt roszczeń z pewnością przekroczy 20 mln zł.
Nas bardziej interesuje los mieszkańców.
Ostatnio oględziny budynku przeprowadzili wysokiej klasy specjaliści. Nikt nie ma wątpliwości, że wcześniej czy później blok będzie musiał zostać wyłączony z eksploatacji. Miasto stanie przed nie lada wyzwaniem organizacyjnym i finansowym, bo dla 92 rodzin trzeba będzie znaleźć mieszkania o podobnym standardzie. Do sprawy będziemy wracać w najbliższych wydaniach gazety.
Jerzy Filar
Napisz komentarz
Komentarze