- Od jakiegoś czasu, w negatywnym kontekście pisze o Panu „Gazeta Wyborcza”. Dla polityka PiS to chyba nobilitacja, kiedy poświęca mu uwagę najbardziej „antypisowe” medium w Polsce?
- Nie mam nic przeciwko pisaniu o mnie w mediach, bo taka jest cena działalności politycznej. Jestem otwarty na dyskusje, polemiki, głosy krytyczne. Nie mogę natomiast tolerować publikacji opartych na kłamstwie.
- „Gazeta Wyborcza” napisała, że pański były współpracownik, Gerard Weychert…
- I to jest pierwsze kłamstwo, którego sprostowania domagam się od gazety. Gerard Weychert nigdy nie był moim współpracownikiem. Lista moich obecnych oraz byłych pracowników i współpracowników jest jawna, więc można to łatwo sprawdzić.
- Nie zaprzeczy Pan jednak, że się znacie.
- Znamy się, bo Weychert był członkiem PiS w Wodzisławiu i jest prezesem spółdzielni mieszkaniowej w Jastrzębiu-Zdroju. Jak każdy poseł znam wielu ludzi, ale grono współpracowników ograniczam tylko do osób najbardziej zaufanych, a Weycherta do nich nie zaliczam.
- W artykule pada zarzut, że nie zna Pan języków, a jeździ po świecie za pieniądze Sejmu.
- Z wykształcenia jestem inżynierem automatykiem po studiach w Akademii Górniczo-Hutniczo w Krakowie. Maturę zdałem w technikum elektrycznym. Na egzaminie dojrzałości, z angielskiego dostałem czwórkę z plusem. Zarówno w szkole średniej, jak i na studiach nie miałem problemu z językiem angielskim. W dodatku, w poprzedniej kadencji Sejmu, uczestniczyłem w kursie z tego języka. Poza tym jestem z pokolenia, które w szkole uczyło się też języka rosyjskiego. Sporo z tego zapamiętałem, a teraz to procentuje. Wielu polityków średniego i starszego pokolenia z krajów Europy środkowo-wschodniej i krajów dawnego związku sowieckiego, w prywatnych rozmowach, jeśli brakuje im angielskich słów, sięga do rosyjskiego. Nigdy nie miałem problemów, aby porozumieć się ze swoimi zagranicznymi rozmówcami na podstawowym, komunikacyjnym poziomie, a wszystkim oficjalnym delegacjom i tak towarzyszą zawodowi tłumacze.
- Zarzut dotyczy nie tylko braku znajomości języków, ale także intensywności zagranicznych wojaży.
- Jest to absurdalny zarzut. Należę do sześciu bilateralnych grup parlamentarnych: polsko - albańskiej, polsko - gruzińskiej, polsko - kolumbijskiej, polsko - tureckiej, polsko - czeskiej, gdzie jestem wiceprzewodniczącym i polsko - czarnogórskiej, którą kieruję. Poza tym, jestem zastępcą delegacji Sejmu i Senatu RP na Konferencję Parlamentarną Morza Bałtyckiego. Reprezentuję w tych gremiach nasze państwo. Jak mam załatwiać polskie sprawy? Na telefon? Wszystkie moje zagraniczne delegację odbywają za wiedzą i wolą Sejmu. Czasami konferencje odbywają się w atrakcyjnych miejscowościach, ale i tak nie da się w tym czasie niczego zwiedzić, poza terminalem lotniska i hotelem. Zagraniczne delegacje mają zawsze napięty grafik i nie przypominają wycieczki, ale gonitwę, aby zdążyć ze wszystkim na czas. W wielu zagranicznych delegacjach wziąłem udział w zastępstwie, kiedy nie mógł pojechać zaplanowany parlamentarzysta, a sytuacja wymagała obecności polskiego posła.
- Co Pan zamierza zrobić z publikacją w „Wyborczej”?
- Będę domagał się sprostowania, a jeśli to nic nie da, sięgnę po inne środki, które przewiduje prawo prasowe.
Napisz komentarz
Komentarze