Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa wpłynęło do prokuratury w ubiegłym miesiącu. Trudno ocenić, jaki będzie efekt śledztwa, ale argumenty przedstawione przez Warbusa są bardzo mocne. Czy miasto mogło uniknąć tych problemów? Oczywiście. Wystarczyło nie powierzać transportu pasażerskiego w ręce zewnętrznej firmy, skoro na własnym podwórku działa spółka komunikacyjna (MZK) i należące do niej przedsiębiorstwo przewozowe (PKM). Takie rozwiązanie sprawdza się w większości śląskich miast. Przezorni i mądrzy samorządowcy wolą nie tracić kontroli nad transportem publicznym, bo kiedy usługa jest źle świadczona można narazić się mieszkańcom.
Modelowym przykładem niekompetencji stało się niestety Jastrzębie-Zdrój.
Skoro miasto powierzyło komunikację autobusową zewnętrznej, komercyjnej firmie, to należało ją traktować po partnersku. Tymczasem Warbus został wykorzystany do tuszowania błędnych decyzji i wpadek organizacyjnych MZK. Z prywatnymi firmami tak się nie robi, bo jest jasne, że będą do upadłego walczyć o każdą straconą złotówkę.
Wszystko zaczęło się pod koniec 2014 roku, kiedy Warbus wygrał przetarg na organizację transportu autobusowego. Wchodząc na jastrzębski rynek spółka nie planowała korzystania z podwykonawców, ale została zmuszona, aby połowę przewozów zlecić Przedsiębiorstwu Komunikacji Miejskiej. Taki był warunek władz miasta, które nie chciały zlikwidować komunalnego przewoźnika choć z drugiej strony odebrały mu największy rynek. Jak się z czasem okazało, podłączenie PKM pod Warbusa nie było końcem, lecz początkiem problemów. W dodatku prezydent Anna Hetman, podczas kampanii wyborczej obiecała mieszkańcom bezpłatną komunikację, co wprowadziło dodatkowy chaos, bo nikt nie miał pojęcia jak miałoby to funkcjonować w praktyce.
Na początku, lepiej lub gorzej, ale jakoś układała się współpraca Warbusa z MZK i PKM.
Umowa obowiązywała do 2025 roku. Warszawska firma liczyła, że w tym czasie władzom miasta uda się zrobić porządek z komunalnymi spółkami komunikacyjnymi. Aż nadszedł luty 2019 r. Dosyć nieoczekiwanie MZK podjęło decyzję o rozwiązaniu i wszczęciu postępowania likwidacyjnego PKM. Dla Warbusa był to szok. Z dnia na dzień posypała się połowa przewozów, za które odpowiadał PKM. W dodatku wybuchł jedyny w swoim rodzaju strajk komunikacyjny. Kierowcy w obronie miejsc pracy poszli masowo na zwolnienia lekarskie, aby zaprotestować przeciwko decyzji KZK. Strajk trwał prawie dwa tygodnie. Kierowcy wrócili do pracy, ale nie rozwiązało to problemów organizacyjnych. Szefowie Warbusa nie wiedzieli na czym stoją. Likwidator PKM poinformował ich, że w spółce szykowane są zwolnienia grupowe i jest duże ryzyko, że miejski przewoźnik zaprzestanie działalności. W czasie strajku nie świadczono usług przewozowych przewidzianych w umowie. W takiej sytuacji ktoś musi ponieść konsekwencje.
Tak na logikę, jedynym sprawcą zamieszania był MZK.
Decyzja o likwidacji PKM sprowokowała kierowców do strajku i sparaliżowała komunikację w mieście. Jednakże MZK, jako organizator transportu publicznego, nie może sam sobie wystawiać kar. Padło na Warbusa. Roman Foksowicz, przewodniczący MZK i jednocześnie wiceprezydent miasta, poinformował prywatnego przewoźnika, że zostaną mu naliczone kary umowne za usługi niezrealizowane przez PKM.
Warbus nie chciał się zgodzić z tą decyzją i odrzucał noty księgowe wzywające do zapłaty. MZK znalazł jednak inne rozwiązanie na ściągnięcie pieniędzy. Po prostu zatrzymano środki, jakie miały wpłynąć na konto Warbusa za wykonane wcześniej usługi. W konsekwencji prywatny przewoźnik wypowiedział miastu umowę. Na tym nie koniec. Warbus uznał, że został okradziony przez MZK. Straty oszacowano na 1,7 mln zł i taka kwota pojawiła się w doniesieniu do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Wszystko zależy teraz od wyników śledztwa. Jeśli Warbus wygra proces karny, otworzy to szerokie pole do roszczeń odszkodowawczych na drodze cywilnej.
W grę mogą wchodzić gigantyczne kwoty.
Przed rokiem w mediach pojawiały się spekulacje, że prywatny przewoźnik może się domagać co najmniej 11 mln zł. Taki rachunek - gdyby stał się prawomocny - zapłaciliby jastrzębscy podatnicy. Taka jest cena nieudolności władz miasta.
Jerzy Filar
Napisz komentarz
Komentarze