W połowie 2015 roku jastrzębski magistrat zlecił remont łazienek w segmentach A i B Urzędu Miasta. Wykonawca został wyłoniony w drodze przetargu. Zakres zlecenia precyzyjnie określiła Specyfikacja Istotnych Warunków Zamówienia. Remont miał potrwać 300 dni. Po 150 na każdy segment. Koszt robót oszacowano na 737 tys. zł. Remont łazienki, nawet w jastrzębskim Urzędzie Miasta, nie wydaje się być arcymistrzowstwem sztuki budowlanej.
Mimo tego, coś poszło nie tak.
Wykonawca szybko się zorientował, że założenia projektowe różnią się od warunków zastanych na miejscu remontu. Chodziło o to, że w ścianie nie mieścił się zaplanowany kanał wentylacyjny. Firma poinformowała o problemie zleceniodawcę, czyli Urząd Miasta. Potrzebny był nowy projekt przebudowy z aktualną aranżacją wnętrza. Jak się okazało, był to dopiero początek kłopotów. Magistrat zaplanował też zbyt szerokie drzwi. Do ich montażu należało skuć jeden z pionów wentylacyjnych. Z czasem okazało się, że kanały wentylacyjne w rzeczywistości mają inny przebieg, niż wskazywały założenia projektowe. Miały być pionowe, a okazały się mieszane. Laikom nic to nie mówi, ale budowlańcy wiedzą, że przy takim bałaganie projektowym nie da się prowadzić żadnych prac remontowych. Jak się później okazało, przed wykonaniem dokumentacji magistrat nie nakazał nawet rewizji istniejących kanałów wentylacyjnych.
Generalnie, zlecono remont w ciemno.
Budowlańcy kuli i prawie każdego dnia napotykali na niespodzianki nie ujęte w planach. W styczniu 2016 roku firma przeprowadziła tzw. próbę dymową, która ostatecznie wykazała niezgodność zatwierdzonego projektu z rzeczywistym stanem przewodów kominowych. W tej sytuacji firma wstrzymała prace i zażądała zamiennego projektu. Urząd uznał, że nie ma takiej potrzeby. Roboty stanęły w miejscu, a w kwietniu 2016 roku miasto odstąpiło od umowy z wykonawcą remontu i naliczyło mu 368 tys. zł kar umownych. Firma nie zamierzała niczego płacić i zażądała od magistratu uregulowania należności za wykonaną robotę. W tej sytuacji miasto ogłosiło nowy przetarg na dokończenie remontu łazienek.
Tym razem wcześniej zlecono przeprowadzenie ekspertyzy kominiarskiej.
Potwierdziła ona, że projekt był wadliwy w zakresie wentylacji mechanicznej, a inwentaryzacja na papierze miała niewiele wspólnego ze stanem faktycznym. Ponieważ zleceniodawca i pierwszy wykonawca obstawali przy swoich racjach, sprawa skończyła się w sądzie. Niedawno zapadł wyrok. Sąd Okręgowy w Gliwicach orzekł, że przyczyna zerwania umowy nie leżała po stronie firmy, lecz miasta, które przygotowało wadliwą dokumentację projektową. Magistrat musi zapłacić prawie 300 tys. zł. To nie jedyna strata. Firma, wyłoniona w nowym przetargu wystawiła rachunek na 835 tys. zł, czyli o sto tysięcy więcej, niż pierwszy wykonawca. Reasumując, dzięki niefrasobliwości urzędników odpowiedzialnych za przetargi nie dość, że w budynku publicznym urządzono niekończący się plac budowy to jeszcze przepłacono tę inwestycję o 400 tys. zł. Urzędnicy się tym raczej nie przejmują, ponieważ za ich „kreatywność” i tak płacą mieszkańcy.
Jerzy Filar
Napisz komentarz
Komentarze